Magia TV –
najczęściej wybierany, najlepszy, najnowszy, najskuteczniejszy, 99%
zadowolonych klientek, w 87% lepsze ujędrnienie… agresywna, irytująca reklama,
która nie mając pojęcia o grzeczności zwraca się do mnie na „Ty” (ja sobie nie
przypominam żebyśmy byli między sobą po imieniu). I jedynym lekarstwem na to,
żeby jej nie widzieć jest po prostu omijanie szerokim łukiem TV. Ale, co
zrobić, jest jak jest i tylko czasem, kiedy oglądam rano (czyli o 10:00) Na
Wspólnej, po kilkunastu minutach takiego „naj” po prostu zapominam co oglądałam.
I wtedy pewnie prędzej czy później ulegam magii Internetu (wiedzieliście, że to z
dużej litery?). Tu z pozoru może się wydawać, że jest lepiej. Tapety na
pulpicie wymyślam sobie na każdą porę roku, tematycznie i to po kilkanaście
żeby się nie nudziło (a to i tak od niedawna, dzięki Sz.). Kto wie to wie, ile
ikonek mam na nim ;) Więc początek lepszy. Jako, że nie istnieję w
rzeczywistości wirtualnej, oszczędzone jest mi kto gdzie był na wakacjach i czy
znajomy X polubił zdjęcie koleżanki Y. Nie. Magia
Internetu jest bardziej wyrafinowana. Chodzi o to, że ja nie znajduję ostatnio
nic co nie jest vintage, hipster i hippie (choć połowa osób nie wie, co to
znaczy). Warkocze, kokardki, koronki. Nie żeby było to złe, tylko powielone w
tysiącach kopi staje się… nudne? W Internecie każdy jest najpierw oryginalny,
później okazuje się, że słowo ‘każdy’ i ‘oryginalny’ nie powinny znajdować się
w jednym zdaniu.
Jednak zawsze można zagłębić się w magię książek. Nie, nie, dziś będę marudzić na wszystko więc
papierowym przyjaciołom też się dostanie. Bo sorry, nawet ja wiem, że opowieści
z podróży na stopa są ciekawe tylko dla osób, których te historie dotyczą,
czego nie wie np. taki Jack Kerouac i daje temu wyraz w „W drodze”. Albo te
wszystkie opowieści rodem z XIX w. (nie mające wiele wspólnego z karą śmierci
za ciasteczka) w których postacie są po prostu kryształowo białe. Tak
denerwująco dobre, że pewnie nawet Bóg się zżyma na te ich cnoty i mruży oczy
od ich blasku.