wtorek, 25 marca 2014

Zostań bohaterem - zostań krwiodawcą!


„Krew należy do najpotężniejszych leków, jakimi dysponuje medycyna. Od wielu lat – a ostatnio coraz częściej, pojawiają się doniesienia o próbach wytworzenia tzw. „sztucznej krwi”.  Badania wciąż trwają, lecz nie rokuje się, że szybko zostaną uwieńczone sukcesem. Nie wydaje się więc, aby w najbliższym czasie substytuty erytrocytów mogły zastąpić tradycyjne przetaczanie ludzkiej krwi lub jej składników. Odbiorcami krwi i jej składników są szpitale, kliniki oraz instytuty dokonujące tysięcy skomplikowanych operacji, przeszczepów i innych zabiegów, do przeprowadzania których niezbędna jest krew – bezcenny, niezastąpiony lek”*.

Dlaczego warto oddawać krew?

Chyba każdemu z nas wydaje się, że tak na co dzień jest generalnie dobry, pomocny, w porządku i jeszcze kilka takich epitetów, ale tak  n a p r a w d ę  i  tak   o b i e k t y w n i e   to czy aby na pewno? Pomaganie w domu się nie liczy. Wy pewnie tak, ale ja to jeśli tak z raz na miesiąc przepuszczę jakiś dresów na przejściu dla pieszych czy sąsiadów w drzwiach to max. Ale jak tu porównać to z ratowaniem życia. Bo krew przecież ratuje życie. Co 15 sekund podobno ktoś jej potrzebuje (i to nie tylko wampiry ze Zmierzchu). 

Ale oczywiście nie samą satysfakcją z niesienia pomocy człowiek żyje, więc przydatne są bardziej wymierne korzyści. A na pewno słodsze. No bo cóż, 9 czekolad osłodzi każdemu czas. 

A dla tych zapracowanych – dzień wolny w pracy lub w szkole (i nie ma że „szef nie przyjmie” – musi, taki ma ustawowy obowiązek. I to za każdym razem) Na dodatek to jest tzw. nieobecność płatna, więc nic nie tracimy.

Warto też wspomnieć o regularnych badaniach – przy każdej wizycie w stacji krwiodawstwa wykonywany jest pomiar poziomu hemoglobiny i badania na choroby wirusowe, a raz na rok pełna morfologia. Dzięki temu można przy okazji monitorować stan swojego zdrowia.


0,5 litra to dla mnie nie problem!

Oddawanie krwi wchodzi w nawyk, chociaż to wcale nie jest tak, że jak się już zacznie to koniecznie trzeba kontynuować. 450 ml (bo tyle krwi można jednorazowo oddać) to ok. 9 – 7% całej krwi w organizmie dorosłego człowieka. Już po kilku godzinach ten ubytek zostaje zregenerowany do stałego poziomu. To również wcale nie tak, że pewne grupy krwi są niepotrzebne. Potrzeba jest k a ż d a  krew – i ta najczęściej występująca w Polsce czyli A+ (taką grupę krwi ma prawie co trzecia osoba) i ta spotykana najrzadziej czyli AB – (tylko 1% z nas). 

Podsumowując, zachęcam i polecam ! Jeśli tylko któregoś ranka obudzicie się z zamiarem zbawienia świata, to oddanie krwi to jeden z najlepszych i najprostszych sposobów na to żeby się poczuć super ; )

*Wstęp pochodzi z "Broszura informacyjna nie tylko dla krwiodawców. Ministerstwo Zdrowia i Narodowe Centrum Krwi. Pożyczyłam sobie z poczekalni.

czwartek, 20 lutego 2014

Początek życia w roku 2014.

J. podsumowała rok 2013, a ja już od 1.01.2014 zbieram się z zamiarem opisania początku roku, który stanowi nasz czas teraźniejszy. Dziś mamy już 20.02, a mi wciąż brak czasu, słów czy odwagi by dokonać wyboru w opisie wydarzeń, by uwzględnić te najważniejsze i jednocześnie nie pominąć tych mniej istotnych. Otóż początek roku dla mnie stał się jednocześnie początkiem nowego, całkiem innego niż dotąd życia, życia dorosłego. Jeśli choć przez chwilę wcześniej wydawało mi się, że dorosłość rozpoczyna się wraz ze zdmuchnięciem 18 świeczek na torcie lub otrzymaniem dowodu osobistego, to dopiero rok 2014 pokazał mi w jak wielkim byłam błędzie. Po zakończeniu, cudnego, pięcioletniego okresu życia, jakim były studia, nadszedł czas na szukanie pracy, na usamodzielnienie się. I oto stanęłam u progu dorosłości. 02.01. rozpoczęłam pracę zawodową. Pracę w szpitalu, długo oczekiwaną. By jednak mogło do tego dojść wcześniej musiałam przejechać wzdłuż i wszerz połowę naszego kraju, w poszukiwaniu tego co konieczne, pracy dającej zarobić na chleb powszedni. W poszukiwaniu pracy dającej możliwość realizacji powołania, roli życiowej, powierzonej mi wraz ze zrodzeniem się myśli o zostaniu położną i rozkwitającej w sercu przez ostatnie lata mojego życia. Zrobiłam to, tworzyłam, pisałam, przetwarzałam, drukowałam i składałam setki cv i listów motywacyjnych, by w końcu otrzymać pracę w Opolu. 390 km dzielące to miasto od naszej rodzinnej Stalowej Woli, było i wciąż pozostaje dla mnie bolesną odległością, którą z bólem serca musiałam przebyć, ciągnąc za sobą bagaż, który w jednej walizce miał zmieścić całe moje życie. I oto zaczęło się. To było jak spacer po linie nad wielką przepaścią. I co jest w tym najbardziej niesamowite...wciąż uważnie stawiam kroki po tej linie, nie widząc stabilnego i pewnego końca tej podróży. Przeprowadziłam się do zupełnie nowego, nieznanego mi miasta. Rozpoczęłam pracę, która stała się dla mnie nie tylko możliwością realizacji zawodu, ale jedną wielką i niepowtarzalną szkołą życia. Jestem. Niezwykłość życia każe mi żyć dniem dzisiejszym. Nie odwracać się w celu rozpamiętywania przeszłości, nie planować przyszłości nie należącej do mnie. Patrzę wiec, w górę, ku rzeczom doskonałym, by nie zatracić się tylko i wyłącznie w tym gdzie stawiam kolejny krok na tej niedoskonałej ziemi. A co najważniejsze, właśnie to daje mi szczęście. 


sobota, 28 grudnia 2013

2013



Czas na małe podsumowanie kończącego się roku. Więc oto rok 2013 w pigułce.


Książki. Przeczytałam ich… bagatela ponad 30. Kiedy mam na to czas to nie wiem ; ) Spośród nich kilka jest naprawdę wartych polecenia. A są to:

Piąte dziecko. Doris Lessing. Ula mi ją poleciła, a ja polecam Wam. Normalnie ciarki mnie przechodziły jak ją czytałam. Sielankowe (ale czy na pewno?) życie pewnej wielodzietnej rodziny, które zmienia się wraz z pojawieniem się piątego dziecka – czarnej owcy, odmieńca. Moje myśli krążyły wokół tego dziecka jeszcze bardzo, bardzo długo.  

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Stieg Larsson. Każdy kto widział Dziewczynę z tatuażem nie będzie potrzebował dodatkowej reklamy.


Zabić drozda. Harper Lee. Jedna z książek zaczerpnięta z listy BBC (o której pisałam TU). Nie znalazła się tam przypadkiem. Opowiada o Ameryce z początków XX wieku oczami małej dziewczynki.

Władca Much. William Golding. Nie, ta opowieść nie ma nic wspólnego z uroczym zombiakiem Czesiem i jego kumplami (skądinąd lubianymi przeze mnie w czasach szkoły). Opisuje natomiast losy grupy chłopców na wyspie. Bardzo lubię historie w tym stylu – obcy sobie ludzie zamknięci ograniczoną przestrzenią (ten sam motyw co w filmie Exam, Eksperyment) i pewnie dlatego spodobał mi się Władca.

Gra o tron. George Martin. Cała seria świetna.  


Filmy. Niestety zawsze jest ich mniej niż bym chciała. W tym roku szczególnie utkwiły mi w pamięci:



Miejsca, które odkryłam w 2013. O jednym już na pewno wiecie, bo pisałam o nim zaraz po weekendzie majowym, czyli o Dolinie Górnego Sanu. Kolejnym, położonym całkiem niedaleko jest Imielty Ług, rezerwat w Lasach Janowskich, jakieś 30 km od Stalowej. Niby byłam tam już dobrych kilka razy, ale dopiero ostatnio oprócz standardowych spacerów wśród stawów, wydm i lasów, trafiłam na torfowisko. Wrażenia były niesamowite, ale nie wiem czy bym się chciała znaleźć na tym bagnie sama i to jeszcze o zmroku. 


Smakiem tego roku będzie… żurawina ! We wrześniu u mnie w domu był prawdziwy żurawinowy szał. Teraz już nie mogę doczekać się przyszłorocznych zbiorów i wytworów. Drugie pierwsze miejsce zajmuje aronia. Bułki z masłem i odrobinką dżemu z aronii i jabłek to dla mnie marzenie (swoją drogą ciekawe czy pamiętacie jaką byłam zawsze wielką przeciwniczką masła w połączeniu z dżemami – człowiek się zmienia, nie ma co).



Wydarzenia. Najistotniejsze to skończenie studiów i zdobycie prawa jazdy : ) Fajnie (ale i dziwnie) chodzi się po świecie jako osoba po studiach i to z tyloma literkami przed nazwiskiem. Fajnie wygląda świat zza kierownicy. Oba te wydarzenia dostarczyły mi mega pozytywnych wrażeń i doświadczeń, stresu i lekcji charakteru. Oprócz tego rok 2013 upłynął pod znakiem zabawy – od tej typowo krakowsko-studenckiej, czyli w 503A i 705A, Arce i okolicach, SHINE, w mieszkaniu 11/55, poprzez wieczór panieński aż do wesel, na których byłam w tym roku aż czterech.

Najbardziej szaloną rzeczą jaką zrobiłam w tym roku była podróż na stopa na zachód. Tym razem z Krakowa do Wolsztyna i z powrotem do Stalowej. Zrobiłam dzięki temu około 1160 km, co jeśli chodzi o wyprawy solo jest moim rekordem. 


Generalnie 2013 zapisuje się w mojej pamięci bardzo dobrze. Koniec roku jest jednocześnie początkiem kolejnego, więc ja i pewnie Wy też z nadzieją patrzę na tę czternastkę przy dacie.

sobota, 30 listopada 2013

Stalowa Wola

Stalowa Wola narodu polskiego. W takim mieście przyszło mi się urodzić, przyodziać w stalową wolę i żyć. Życie wiodło mnie różnymi ścieżkami, daleko wybiegającymi poza granice miasta. Nazwy miast się zmieniały, mapa wraz z sercem przepełnionym tęsknotą poprzebijana została nie jedną szpilką oznaczającą lokalizację, a jednak stalowa wola wciąż zdobiła mą duszę. Im dalej jechałam, im bardziej odległe miejsca stawały się mym 'domem' tym stalowa wola zakorzeniona w moim sercu wydawała się mocniejsza. Stalowa to znaczy mocna i nieugięta, waleczna i mimo wszystko. Stalowa wola to życie i budowanie życia mimo wojny, która toczyła się w '39, ale też mimo tej, którą każda z nas toczy każdego dnia, na długo po '45 roku. Nazw miast w moim życiu wciąż przybywa, serce wciąż przekłuwam kolejnymi szpilkami zlokalizowanymi na mapie Polski, dopatruję się w tych miejscach stałości, bezpieczeństwa...wciąż wędruje w poszukiwaniu miejsca na ziemi. I gdyby nie owa stalowa wola, która towarzyszy mi do urodzenia pewnie już dawno bym zrezygnowała, a jednak! Stalowa Wola narodu polskiego tak kiedyś jak i dziś.

czwartek, 9 maja 2013

San jest taki płytki, gdzie Beniowej brzeg...


Jak rok temu powiedziałam, że „nie jadę w Bieszczady” to w głębi duszy czułam, że to tylko kwestia czasu jak znowu zapragnę tam być. No i mamy weekend majowy 2013. Nie ma co pisać o całości naszej wyprawy, chociaż całość była świetna od początku do końca. Chciałabym powiedzieć tylko parę słów o odkryciach tego wyjazdu. I nie, nie o tym, że Czartoryja jest wciąż zamknięta (niestety) albo, że nie tylko my zgłaszamy na polu namiotowym na Milce liczbę osób podzieloną przez pół i jeszcze odjąć 3, a najlepiej by było 2 osoby w dwóch namiotach, a samochód to tylko przejazdem. Otóż tym razem będzie o odkryciu źródeł Sanu.
San - rzeka bliska wszystkim ze Stalowej, z wirami, podwójnym dnem, szersza od Wisły w Krakowie, no trudno uwierzyć, że taka wielka rzeka ma swój początek w postaci półmetrowej kałuży. Ale od początku. Żeby dotrzeć na ten koniec świata, a jeśli nie świata to na pewno Polski, należy przejechać najpierw dobre pół godziny samochodem w stronę Mucznego, a dalej Tarnawy Niżnej. Już po drodze wszyscy stwierdziliśmy, że to dzikie miejsca, idealne na kręcenie horrorów. Kilka domów, wielka stadnina, jakieś pegeerowskie budynki… ogólnie odludzie. A i sama droga – same dziury. Właśnie tutaj śmialiśmy się, że można osiągnąć apogeum asfaltości? Czyli że początek ma tu nie tylko San, ale też asfalt ; ). Po kilkunastu kilometrach byliśmy na parkingu w Bukowcu, opuszczonej miejscowości, gdzie w sumie był tylko parking. A tam zaskoczenie – jednak stoi trochę samochodów, więc nie będziemy sami na szlaku. Według mapy mieliśmy ok. 10km do przejścia w jedną stronę. No to w drogę.

   
kałuża ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...